Nosiło mnie już od jakiegoś czasu...
Ja naprawdę uwielbiam bezgrzywkowe fryzury. Generalnie uważam, iż taka topielica z przedziałkiem pośrodku rozstąpionem niczem mojżeszowe Morze Czerwone, to jest najlepszość. ALE. Mader Nejczer "pobłogosławiła" mię niestety czołem sporem i wypukłem... W średniowieczu byłby szał. Niby en vivo nie ma tragedii, ale np. aparat fotograficzny widzi jakby głównie to czoło, co mnie przyprawia o womit...
Tak się też złożyło, że ostatnio natrafiałam w internetach na foty naprawdę fajnych propozycji grzywek. I zaczęło mi świtać jakieś halo powolutku...
Ale, że nie ma opcji, żebym się wybrała do fryzjera w ciemno (a paru zaufanych mam aż na rodzimym Dzikim Wschodzie), to pozostawało mi li i jedynie... sięgnąć po nożyczki samej :)
Wydzieliłam trójkąt od (prawie) czubka głowy do zakoli włącznie, związałam mocno resztę włosów, sczesałam na twarz to, co miało stać się grzywką, i - ciach. Potem jeszcze kilka ciachnięć wyrównawczych, i wyglądam mniej więcej jak Hannah Pixie na ostatnim zdjęciu. Bardzo jestem zadowolona!
Super kolor włosów na 3 zdjęciu
OdpowiedzUsuń