
*
Czasami jest tak, że jakaś sytuacja zainspiruje mnie do głębszej życiówkowej refleksji... A jak sytuacja jest cykliczna, to miewam nawrotowe rozkminy uporczywe i aby je zredukować, muszę popuścić treść na blogasku :)
Bo inaczej się uduszę..
Otóż.
Powiem nieskromnie, że uważam się za osobę z natury szczerą i potrafiącą się entuzjatycznie dzielić dobrem wszelakim z innymi. Odkąd pamiętam zawsze oddawałam "większą połowę" ciastka osobie, z którą miałam je spożyć... I nie wynikało to z jakiegoś poczucia niezasługiwania, a po prostu - z potrzeby niebycia dupkiem :) Mam wrażenie, że mało osób obecnie miewa potrzebę niebycia dupkiem; raczej dominuje ochota wyrwania dla siebie jak największego kawału tortu i dodtkowo nasmarkania w czyjś talerz dla jeszcze większej satysfakcji...
Nie, nie jestem zgorzkniała. Dzielę się swoistym dysonansem poznawczym, który bardzo wpłynął na moje postrzeganie świata. Zawsze mi się wydawało, że odruch wdzięczności i potrzeba odwdzięczenia się za coś miłego i dobrego, co nam się nie należało, jest czymś... naturalnym. Choćby miał to być "tylko" symboliczny gest, jak tzw. "marne" słowo dziękuję. Tymczasem okazuje się, że nawet to jest zbyt wiele... A nierzadko jeszcze nie dość, że ktoś ochoczo wykorzysta Twoją wielkoduszość, to jeszcze będzie wydziwiać i narzekać, że przecież można było lepiej i wincyj.
Nosz, karwia mać! Takich ludzi właśnie mam dość. I bardzo się miarkuję, aby nie wpuszczać ich dalej niźli do swojego egzystencjalnego przedpokoju, nie zapraszam do rozgoszczenia się. Ba - najczęściej ich kulas nie przestąpi nawet mego progu.
Sorry.
Mówię, jak jest. I - o dziwo - nie wpływa to negatywnie na moją skłonność do radosnego dzielenia się, natomiast owej skłonności towarzyszy już świadomość, żeby nie spodziewać się docenienia choćby dobrym słowem, bo ludzie po prostu rzadko poczuwają się do jakiejkolwiek wdzięczności za okazaną im życzliwość, pomoc lub wsparcie. Postawa roszczeniowa jest współcześnie niestety postawą dominującą, koniec kropka...
I nie mam tu na myśli skrupulatnego rozliczania się co do grosza za bilet autobusowy (żenada), interesowności typu "produkt za produkt" i "odwdzięczania się" na siłę - chodzi po prostu o pewną naturalną, wynikającą z wzajemnego szacunku SYMETRIĘ w relacjach z ludźmi.
Po tym można poznać kulturę i klasę, towary deficytowe. Bo dla mnie nie świadczy o klasie pełen nadętej maniery ostentacyjny puryzm językowy, wysoki stołek czy wożenie tyłka drogim samochodem, a właśnie takie ludzkie szlachetne odruchy.
Co z tej skądinąd ponurej konstatacji wynika..?
Po pierwsze, nauczyłam się trzeźwej asertywności i priorytetyzacji - moje sprawy są dla mnie zawsze najważniejsze. Dałam sobie pełne prawo do zdrowego egoizmu - bo zdrowy egoizm to kwestia elementarnego szacunku do siebie. O dziwo dopiero wtedy jesteśmy autentycznie szczodrzy - nie z potrzeby uchodzenia za szczodrych kosztem zepsutej krwi lub tłumionej pasywnej agresji, a dla samej radości obdarzania dobrodziejstwami bez oczekiwań.
Po drugie - paradoksalnie odkąd przyzwoliłam sobie wreszcie na taką postawę, życzliwiej odnoszę się do czyichś próśb i częściej spontanicznie działam bezinteresownie. Bo wiem, że nie jestem "dobra" kosztem siebie. Bo mamy miłować bliźniego JAK siebie samego, a nie ZAMIAST. Bo robię to już na poziomie świadomym - każdorazowo to ja decyduję. I niezależnie od podjętej decyzji, nie mam "second thoughts". Ja dysponuję swoim czasem, energią i zasobami - znam swoje święte granice, i nie pozwolę się eksploatować.
Po trzecie, wdzięczność i poczucie wzajemności urosły w moich oczach do rangi miarodajnego filtra osób, którzy mnie otaczają. Obserwuję i wyciągam wnioski. Wampiry energetyczne, psychopaci, narcyzi i insze predatory NIGDY nie odczuwają wdzięczności. Ich filozofią życiową jest wykorzystywanie i "dojenie" innych na maksa, nie dając NIC w zamian. Miałam z TYM do czynienia jako młode naiwne dziewczątko z syndromem Polyanny i cóż... - nigdy, karwia, więcej. Unikać jak ognia. Razem z całą resztą przaśnych cwaniaków i oportunistów - WON.
Po co ten cierpki wywód? Nie po to, by obrzydzić bezinteresowność - bynajmniej. Raczej po to, aby uczulić na ludzi, którzy nie są jej warci. I sama bym siebie dziesięć lat temu zbeształa za tak "niepoprawny politycznie" i nierzygający brokatowym różem słitaśności i lowciania całego świata pogląd, ale... dziwnym trafem właśnie wtedy zgadzałam się na "współprace" i "przysługi po znajomości", a potem zbierałam kopa za kopem w tyłek od chytrych wyrachowanych manipulantów, których to ja powinnam zawczasu wyczuć i kopnąć w zad. Nic tak nie odziera z godności i miełości własnej, jak uporczywa mentalna prostytucja, panie tego.
Więc tak. Unikajmy pasożytów i miejmyż na względzie, że porastanie hubami nie przydaje szlachetności.
* Photo by Milada Vigerova on Unsplash