Podzielę się z Wami pewną refleksją, która ostatnio za mną uporczywie łazi.
Zwykło się zakładać, że człowiek buntuje się za młodu - w wieku, powiedzmy, nastoletnim. A potem niby dorośleje i "mądrzeje", przy czym jest to zazwyczaj kojarzone z pewną pokorną uległością względem oczekiwań społecznych. A bunt jest upupiany i nazywany protekcjonalnie "głupim wiekiem"...
Z perspektywy czasu stwierdzam, że wiek nastoletni był może w pewnym uproszczeniu "głupi" pod pewnymi względami, ale sam bunt głupi nie jest - pod warunkiem, że jest mądry :P (i wszystko jasne lol)
Właśnie swoisty brak pokory, nieposkromiona wolność zdrowej autoekspresji oraz niezłomna asertywność w obronie własnych wartości - kojarzą mi się z dorosłością. Bo stadny konformizm jest łatwy, a ludzie niestety preferują drogi na skróty i z ulgą wybierają lenistwo poznawcze.
Żeby móc potem zamykać innego człowieka z całym jego skomplikowaniem, głębią i unikalną historią w ciasnej szufladce opatrzonej zwięzłą formułką. Na podstawie jakiegoś przypadkowego skrawka informacji, mikrowycinka całości.
Ale wracając do buntu.
Dojrzały bunt różni się od młodzieńczego. Nie miota się w głośnym zacietrzewieniu, jak zwierzątko w klatce; przypomina raczej majestatyczny himalajski szczyt - który jest wprawdzie cichy i spokojny, ale spróbuj go "ruszyć". To on wyznacza granice. No właśnie.
Przeciwko czemu buntuje się np. dorosły Toyad?
Przeciwko ignorancji, także, a zwłaszcza własnej, jeśli się na niej przyłapię.
Przeciwko arogancji i bezmyślności, unikaniu autorefleksji.
Przeciwko biernemu marudzeniu na własną sytuację - i potulnemu tkwieniu w niej.
Przeciwko premiowaniu cwaniactwa i wyszydzaniu "staromodnych" wartości typu szczerość, lojalność, uczciwość.
Przeciwko kołtuńskiej moralności i mentalności "coludziepowiedzo!".
Przeciwko schematom, sztampie i tandecie.
Przeciwko rozdętemu do porzygu kultowi pozorów.
Przeciwko powszechnemu schamieniu i bucerze.
Przeciwko zafiksowaniu na artefaktach, powłoce i rzeczach mało ważnych.
Nie zrozumcie mnie źle... Jestem ostatnią osobą, która nawoływałaby kogokolwiek do ascezy! :) Fajne rzeczy są fajne, zakupy są przyjemne, pieniądze są świetnym narzędziem do spełniania marzeń, nie ma nic złego w staraniu się być miłym wizualnie i dążeniu do szeroko rozumianego materialnego ziemskiego szczęścia.
ALE, karwia. Chodzi mi o to, żeby gdzieś po drodze nie skisnąć w ślepej kisze monomanii i mieć z tyłu głowy świadomość priorytetów. Co powinno być priorytetem? Coś, co dostarcza poczucia sensu. Czyli - przykładowo - dla mnie:
Wolność osobista. Autonomiczne wybory. Odpowiedzialność za własne życie.
Bezpieczeństwo emocjonalne i materialne, dobre zdrowie, mir domowy.
Wartościowe relacje z innymi.
Wartościowa relacja ze sobą.
Poznawanie siebie. Wierność własnym wartościom, choćby przysłowiowe skały srały.
Działalność twórcza - cokolwiek by to nie było, nawet pieczenie placków czy proste projekty DIY.
Możliwość swobodnej, zdrowej autoekspresji.
Tzw. work-life balance.
Wdzięczność. Dostrzeganie i docenianie codziennych radostek.
Celebracja relaksu, świadomy(!) sybarytyzm(!)
Empatia i życzliwość. Wielkoduszność.
A na czym polega mój cichy bunt? Na odmawianiu błogiej anestezji, jaką jest egzystencja na autopilocie. Na niebyciu zewnątrzsterowną kukłą. Mimo, że wymaga to stałej czujności w eliminowaniu pleniącego się wszędy badziewia z pierwszej listy i troskliwego siania, pielęgnowania dobrości listy drugiej...
A na czym polega mój cichy bunt? Na odmawianiu błogiej anestezji, jaką jest egzystencja na autopilocie. Na niebyciu zewnątrzsterowną kukłą. Mimo, że wymaga to stałej czujności w eliminowaniu pleniącego się wszędy badziewia z pierwszej listy i troskliwego siania, pielęgnowania dobrości listy drugiej...
Takie tam... Okołoświąteczne rozkminy i spleenik :)
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza
Komciaj śmiało, komcionauto :*