Hejka.
Ostatnio przechodzę jakieś apogeum galopującej mizantropii, no po prostu mam ludziowstręt jak cholera... ale żeby taki całkiem idiopatyczny, to nie powiem :<
I popadłam w totalne znudzenie internetami, a w szczególności społecznościówką. Wciąż lubię se popatrzeć na wysublimowane estetycznie obrazki i poczytać inspirujące treści, ale zniechęca i przytłacza mnie to całe mooorze szitowia, przez które się trzeba przedzierać. Juciub wysrywa mi co rusz propozycje makijaży "na co dzień", w których czułabym się jak klaun, propozycje filmów jutuberek "urodówek", które ze skóry już po prostu wychodzą, żeby zainteresować publikę... mój osobisty hit - przycinanie sobie włosów na głowie i klejenie ich nad oczami w charakterze brwi(!), albo te wszędobylskie ohydne góry lakieru na pazurach, ambitne "wyzwania" pokroju "pisiont warstw samoopalacza"... eee, jakiś festiwal masowego zdurnienia, czy ki czort? I to robią lasie, których kontent był kiedyś naprawdę całkiem sensowny... A teraz? Stare baby Dorosłe kobiety upychają do miniaturek infantylne kiczowate ikonki, trzaskają (w swoim mniemaniu chyba słitaśne?) minki jak z jakiejś żenującej pantomimy dla niedorozwiniętych umysłowo... :/
Nie, nie, nie.
Wybaczcie mi tę fazę na bycie takim rozjuszonym negiem - to przejściowe, wooot... taki tam kryzysik przed kolejnym skokiem rozwojowym, fin de siecle, czy cuś... na szczęście jestem na tyle cywilizowana, że nie piszę nigdzie hejterskich komciów - ale com se poansubowała, to moje... :) A tera jeszcze mam potrzebę se ulać na blogassku, bo blogassek to także namiastkowa forma kozetki...
Czuję obecnie uogólnioną, przemożną potrzebę redukowania, oczyszczania i upraszczania. Rzeczy, ludzi, bodźców. Moja szafa drastycznie schudła - a ja paradoksalnie nagle "mam co na garba wciągnąć". Moje estetyczne sympatie zdecydowanie odpływają od udziwnień i "nabżdżenia wszystkiego na bogato" i dryfują w kierunku surowej ascezy kolorystycznej, klasyki, jakości, prostoty, ponadczasowości - ale niekoniecznie spospolicenia - chyba wręcz przeciwnie, bo szykowna prostota niesamowicie koi oczy na tle nawału pstrej, modnej, taniej sezonowej tandety. Wreszcie pojęłam, że to ubiór ma być subtelnym dopełnieniem dla mnie, a nie mnie przytłaczać - paradoksalnie w oszczędnych rozwiązaniach stylówkowych czuję się dobrze "wyeksponowana" jako JA; coraz mniej we mnie imperatywu substytuowania sobie "charyzmy" przekombinowanymi ałtfitami i toną dodatków. Im mniej mam czasu, tym bardziej go sobie cenię i żal mi go tracić na:
- konsumowanie pokładów kałtentu z mediów wszelkiej maści (celebrycki lajf, szybka moda, ploty, sensacje, wiadra pomyj, wojenki i pyskówy od polityki po wybory żywieniowe)
- jałowe lub zgoła szkodliwe relacje, oparte wyłącznie na jednostronnych staraniach i wiecznych ustępstwach
- psującą krew, frustrującą robotę
- niezadowalające estetycznie otoczenie
- "perfumy" - a raczej pachniuchy za dwie dychi, obowiązkowo z nutą kociej kuwety (sorry, nie jestem snobką, ale musiałby mi naprawdę kolosalny mamut nastąpić na narząd powonienia, abym nie wyczuła różnicy pomiędzy bazarowym psikadłem a markowymi perfumami)
- gromadzenie klamotów, o które potem się potykam i mam wincyj do sprzątania
- noszenie "po domu" starych skulkowanych łachów
- trzymanie pięknych ubrań i przedmiotów na "specjalne okazje" (ciekawe jakie, własny pogrzeb i stypę..?)
- odkładanie marzeń i planów na "kiedyś"
- pielęgnowanie Wewnętrznej Dziadówki (stanowczo uważam, że "chytry dwa razy traci" i "co tanie, to drogie" - tak strasznie żal ściska dupkę, żeby jednorazowo zainwestować grubszy hajs w porządne buty na kilka sezonów, pięknie odszyty płaszcz, torebkę lub dobre serum do twarzy, ale za to ochoczo szastamy groszem na kolejne bzdury - trzeci rozświetlacz, piąte szamponidło, dziesiątą odżywkę do włosów, kolejny peeling na promce w ross, wór "całkiem niezłych, za tę cenę" łachów z lumpa, okazyjne chińskie sandałki z plastiku etc.)
Chaos na zewnątrz lubi się podstępnie wkradać do umysłu, niestety... Na mnie takie kiepskie feng shui działa z mocą wołu - nic mi się nie chce, nie potrafię zebrać myśli ani wykrzesać z mózgownicy jakiejkolwiek kreatywnej iskierki... Jestem rozdrażniona i zmęczona. Regularne oczyszczanie przestrzeni jest niesamowicie terapeutyczne, jednak trudno uporządkować swoje życie "z wtorku na środę", dlatego u mnie ten proces zachodzi w "rzutach", przypomina torsje przy zatruciu - i właśnie na uczucie strucia polecam solidną serię chlustającycyh womitów :)
Toyad & Weltszmerc.
...ale moje brwi nigdy nie będą minimalistyczne :P
...ale moje brwi nigdy nie będą minimalistyczne :P
Tak samo jest u mnie,internety mnie nudzą lub ogłupiają,jeśli chodzi o szafę, w tym roku z wiosny wywaliłam trzynaście worów.Promocyjki na mnie nie robią wrażenia co do szamponów to szukam ideału i trochę tego się zbiera co to po dwóch razach zostaje nominowane jako płyn do podłogi.
OdpowiedzUsuńAaa, no to pewka, jak szukam odpowiedniego produktu pod siebie to też zdarza się "umoczyć" z szajsem - niestety, kosmetyki zachwalane jako hiciory w necie, u mnie okazują się często bublami... :/ ALE jak znajdę swojego ulubieńca to już unikam eksperymentów :)
UsuńDo minimalistki jeszcze mi daleko, ale staram się oj staram. Bić po łapkach które sięgają po kolejny kosmetyk, zapominać karty do bankomatu i powtarzanie jak mantrę:nie potrzebujesz tego, nie potrzebujesz tego, nie potrzebujesz tego. A brwi słusznie że nie minimalistyczne bo wyglądasz zajebiście !
OdpowiedzUsuńBo tak naprawdę większości kupowanych spontanicznie pierdół NIE POTRZEBUJEMY. Najlepszą metodą jest NIE ŁAZIĆ w niebezpieczne rejony (galerie, lumpy) i nie kusić gał... ;)
UsuńBrwi to mój ulubiony element mojego ryja, więc podkreślam je ile wlezie :3
Jakbym czytała o sobie.. Wolne od uczelni i prawie całkowity detoks od internetow, wiadomości..ktory bardzo mi służy. Stylowkowo kocham minimalizm, orientalne wzory i wybieram to czego aktualnie potrzebuje i w czym sie dobrze czuje. Aczkolwiek zauwazylam paskudna rzecz im bardziej jestem zmeczona tymm chetniej pykam głupoty po kanałach i nie tylko. Niby wiem co musze zrobic ale tak bezsensownie trace czas. I jeszcze jedno: piszesz rzadko, ale tak dobrze i konkretnie,ze chyle czoła!
OdpowiedzUsuńJa już jakiś czas temu zauważyłam, że natłok (głównie przygnębiających, niestety...) informacji i doniesień z kraju i ze świata mnie niesamowicie drenuje z energii - i zaczynam się bać swojego cienia, bo przesiąkam przekonaniem, że świat jest okropny a ludzie źli. A jest to tylko jakiś wycinek rzeczywistości - prawdziwy, co przykre, ale obok tych wszystkich strasznych rzeczy i klęsk dzieją się też dobre i budujące, a o nich jakoś mało się wspomina... :/ Powiedziałam sobie, że przechodzę na dietę informacyjną i tak też zrobiłam. Jednak po odsunięciu "wiadomości" okazało się, że podobnie wysysa moją energię wszędobylska mielizna intelektualna - plotkarskie niusy, jadowite hejty, skupianie się wyłącznie na powierzchownych wartościach (wygląd, lans, kasa)... Zrobiłam czystki w streamach i odczułam ulgę. Ale nie na długo... w poszukiwaniu duchowej strawy rzuciłam się na materiały "kołczingowo-motywacyjne" - i co? Tutaj też spore rozczarowanie... Trywialne slogany, czcze pitu pitu, no i oczywiście zapłać nam kokosy za warsztaty a w trzy dni uczynimy cię człowiekiem sukcesu... wszędzie praktycznie to samo, pełne patosu lanie wody i zero konkretów.
UsuńCóż mi zostało? Spacer i wietrzenie łba :)
Dzięki za słowa wsparcia, bardzo mi miło, że moja pisanina nie jest miauczeniem kota na puszczy... ;)
Poproszę o post z Twoimi stylówkami. Pliss :)
OdpowiedzUsuńPostaram się coś takiego sklecić wkrótce ;)
UsuńWłaśnie cię odkryłem i czytam.
OdpowiedzUsuń